29 kwietnia 2016

Jak to się zaczęło?

Brak komentarzy:
 

Dzisiaj post sentymentalny czyli jak się zaczęła moja przygoda z dzierganiem.

Od razu muszę powiedzieć, że w moim życiu druty były od zawsze. Wychowywałam się przy dziergającej mamie, ciociach i babci (babcia dziergała najmniej).
Moja mama dziergała odkąd pamiętam. Jako dziecko miałam mnóstwo swetrów z misternie wrabianymi wzorami. Nawet znalazłam w rodzinnym albumie dowód. Różowa sukienka z czarnym ściągaczem. Bardzo ją lubiłam. 
Zdjęcie nie najlepszej jakości, ale to co najważniejsze widać :)
Mimo, że mama cały czas dziergała to mnie jakoś szczególnie nie ciągnęło do drutów. Jakoś nigdy nie dopytywałam mamy jak się robi na drutach a mama jakoś szczególnie nie oponowała, żeby mnie nauczyć. To, że mama robi na drutach było dla mnie takie oczywiste i naturalne, że nie rozpatrywałam tego jako coś nadzwyczajnego czy mega fajnego.

Pierwsze moje poważniejsze spotkanie z drutami było mniej więcej około 4 klasy szkoły podstawowej.
Pewnie było to spowodowane przedmiotem zwanym Techniką. Pamiętam, że na tych zajęciach robiliśmy rzeczy mniej lub bardziej związane z rękodziełem. Tkałyśmy zakładki do książki, obrabiałyśmy chusteczki szydełkiem i robiłyśmy proste formy na drutach. Wtedy właśnie wydziergałam coś co miało być szalikiem. Jak każda (albo prawie każda) początkująca dziewiarka dziergałam strasznie ściśle, przez co z dzianiny wychodziła zbroja, w którą nie dało się wbić igły a co dopiero mówić o drucie. Rezygnacja czaiła się za rogiem i niechybnie mnie dopadła. Druty rzuciłam w kąt.

I tak trwałam sobie w głębokiej niewiedzy, że uwielbiam dziergać, aż do roku bodajże 2010.

Kiedy próbuję sobie przypomnieć co mnie skłoniło do dziergania to nie mam zielonego pojęcia. Kojarzę moment kiedy zrobiłam pierwszy sweter. Byłam dumna jak paw. Miał trochę niedociągnięć ale pamiętam, że wtedy stwierdziłam, że chyba mi się to podoba i jak zrobiłam sweter, który da się nosić przy ludziach to może coś z tego będzie.
Wzór zaczerpnęłam z książki Fitted Knits autorstwa Stefanie Japel.
Pamiętam, że nawet robiłam próbkę. Nie była to jednak najbardziej dokładna próbka pod słońcem. Musiałam użyć sporo większych drutów, żeby ilość oczek się zgadzała co widać na gotowym swetrze bo oczka są strasznie nierówne.
Wtedy zaczęłam odkrywać blogi innych dziewiarek i odkryłam, że jest coś takiego jak sklepy internetowe z włóczkami. Przepadłam. Zaczęłam zgłębiać temat i poczułam, że to jest to. Chyba jednak zdolności do rękodzieła mama mi przekazała w genach, które były długo uśpione i tylko czekały na odpowiedni czas.

Przełomowym momentem było to jak odkryłam Ravelry.  Pozytywnie się zdziwiłam, że ktoś pisze i sprzedaje wzory. Pamiętam, że mama korzystała z gazetek. Niektóre ma do dzisiaj ja jednak nigdy nie potrafiłam rozszyfrować tych gazetowych wzorów.  

Moja przygoda z dzierganiem trwa już 6 rok i przyznam Wam się szczerze, że nie sądziłam, że tak bardzo mnie to wciągnie. Ja jestem raczej z tych co to mają słomiany zapał. Myślałam, że z drutami może być podobnie zrobię kilka sweterków i mi przejdzie. Nie ukrywam, że miałam momenty kiedy byłam z nimi obrażona, wtedy łapałam za szydełko bo okazało się, że nie potrafię żyć bez rękodzieła.

Popróbowałam już wielu rzeczy między innymi robienie biżuterii, tworzenie kartek okolicznościowych, dekupage, szycia, jednak zawsze wracam do drutów i szydełka.
Zauważyłam, że cały czas chcę pogłębiać swoją wiedzę. Od zeszłego roku do moich „zabawek” rękodzielniczych dołączył kołowrotek i mam poczucie, że moje rękodzieło weszło na wyższy poziom wtajemniczenia. Myślę, że na ten temat napiszę osobny post. 

Dzierganie sprawia mi mnóstwo frajdy i satysfakcji. Uwielbiam moment nabierania oczek, kiedy projekt dopiero się wyłania niczym feniks z popiołów. Cały czas staram się dążyć do perfekcji. Pamiętam jak kiedyś mama pruła pół swetra bo zauważyła swoją pomyłkę. Ja stronię od takich drastycznych rozwiązań. Staram się jakoś obejść moment prucia. Jednak czasami się po prostu nie da i z bólem niweczę efekt mojej pracy, ale wiem, że nieraz tak trzeba. Wychodzę z założenia, że lepiej spruć i poprawić niż na końcu stwierdzić, że coś mi nie odpowiada i nie będę tego nosić. Do takich decyzji jednak musiałam dojrzeć. Dzierganie uczy cierpliwości.

Jestem strasznie ciekawa jak to było u Was. Kiedy zaczęłyście swoją przygodę z dzierganiem, co was do tego skłoniło, dlaczego to robicie? Chętnie poczytam wasze historie.

Pozdrawiam cieplutko
Monia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
Obsługiwane przez usługę Blogger.