Wracam po bardzo długiej nieobecności,
która była spowodowana spadkiem formy. Doszłam do wniosku, że
lepiej nie pisać nic niż pisać głupoty.
W zakresie robótkowym podziało się
całkiem sporo. Mam wam do pokazania parę swetrów, chust i czapek.
Ale wszystko w swoim czasie.
Niedługo po ostatnim wpisie (majowa
czapka) wyjeżdżaliśmy na urlop. Nie wiem czy Wy też tak macie,
ale ja na wyjazdach nie mam za bardzo weny na blogowanie. Moją głowę
zaprzątają całkiem inne sprawy. I chociaż czasu mam teoretycznie
więcej to jakoś na sklecenie posta go brakuje.
Jeśli chodzi o urlop to udał nam się
wspaniale a już dla mnie zaczął się cudownie. Mianowicie 13
czerwca miałam niebywałą przyjemność spotkać się we Wrocławiu
z cudownymi osobami w Światowym Dniu Dziergania w Miejscach Publicznych. Nie chcę się teraz o tym rozpisywać bo planuję osobny post.
Jak wróciłam z Wrocławia to tylko
przepakowałam walizkę i pojechaliśmy do Świnoujścia. Będąc tam
uświadomiłam sobie, że ostatni raz nad morzem byłam na początku
ciąży czyli już prawie 3! lata temu. (Jak ten czas leci). Można powiedzieć, że pogoda nam dopisała. Nie lubimy za
bardzo plażować się w pełnym słońcu, więc zachmurzone niebo i
przelotny deszczyk nam nie przeszkadzały.
Zresztą sami zobaczcie jakie piękne
chmurki nad nami wisiały.
I wcale nie przeszkadzały mi przy dzierganiu :)
Ani przy jedzeniu gofrów :P (jejciu 100 lat ich nie jadłam)
A jak się nam gofry nudziły to szliśmy na pyszną rybkę
Udało nam się też zobaczyć paradę
pięknych żaglowców, które płynęły ze Szczecina do
Miedzyzdrojów. Na zdjęciu najprawdopodobniej Dar Młodzieży. Byliśmy dosyć daleko od miejsca skąd wypływały, zdjęcia robiłam na największym zoomie.
Mimo, że wyjazd nad morze był dość spontaniczny to udało mi się zaplanować dwie sesje zdjęciowe. W dzień zdjęć strasznie wiało. Momentami nie byłam w stanie utrzymać swetra
na sobie, bo wiatr mi go bezczelnie ściągał. O plażowych sesjach
będzie jednak innym razem.
Po powrocie znad morza przez półtora
tygodnia wypoczywaliśmy u rodziców na RODOS*
Dużo w tym czasie się
działo. Trzeba było nadrobić zaległości towarzyskie i
poodwiedzać rodzinkę i znajomych. Były to bardzo mile spędzone
chwile. I nawet nie miałam wyrzutów, że zdjęcia znad morza są
jeszcze na karcie w aparacie i wołają o obróbkę. Byłam nieugięta
na ich błagania. Jak wakacje to wakacje :))
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i
po dwóch tygodniach laby wróciliśmy do domku. I wtedy się dopiero
zaczęło. Dopadła mnie pourlopowa depresja. Nie mogłam się
ogarnąć i wskoczyć na właściwe tory. Nawet druty w tym czasie
nie przynosiły ukojenia. Na siłę szukałam kolejnego projektu,
który by mnie wyrwał z marazmu. Niestety bezskutecznie. I wtedy
stwierdziłam, że świadomie odłożę druty na kołek i dam sobie
chwilę wytchnienia. Przez ostatnie pół roku nie było dnia, żebym
nie drutowała. Chyba wystąpiło u mnie zmęczenie materiału. A
wiadomo, że na zmęczeni najlepszy odpoczynek. No więc,
odpoczywałam sobie. Zapał do dziergania pomału wracał a ja sobie
przypomniałam, że mam niedokończony cardigan a dokładniej BlueSand Cardigan. Zostały mi wtedy do zrobienia rękawy i kieszonki. I
tak powoli bez presji, oczko za oczkiem zrobił się sweter (jeszcze
się sesji nie doczekał). Po paru dniach wpadł mi test na sweterek
i wtedy obudził się mój wewnętrzny zwierzak :)
Ja jestem osobą zadaniową. Uwielbiam
odhaczać cele, które mi się udało zrobić. W związku z tym
uwielbiam testować różne udziergi. To przechodzenie od punktu do
punktu i sprawdzanie, czy się wszystko zgadza pozytywnie mnie
nastraja :)
Jak już mi wena do drutów wróciła,
to pomyślałam, że czas najwyższy coś do Was naskrobać.
Niestety, akurat w tym momencie mój laptop postanowił, że robi
sobie urlop i perfidnie wziął się i zepsuł. Cóż było robić?
Małżonek zawiózł sprzęcior do „SPA” (Swoją drogą to całe
SPA było tak kosztowne, że nawet nie chcę wiedzieć ile za to by
można włóczki kupić.) Laptop pobyczył się tam prawie trzy
tygodnie i od paru dni już mam go z powrotem. Cieszę się
przeogromnie bo w końcu będę mogła Wam co nieco pokazać (jupi).
Mam nadzieję, że ktoś dotrwał do
końca (to chyba najdłuższy post w mojej „karierze” blogowej).
Jeśli tak, gratuluję wytrwałości a w nagrodę i na zachętę
przedsmak kolejnego posta :)
Pozdrawiam cieplutko
Monia :)
Ty wróciłaś, a ja się tam wybieram ;) Pewnie będę miała podobną pogodę.To dobrze, że odzyskałaś dziewiarskie siły.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo słoneczka :)
UsuńŚwietnie, że juz jesteś z nami. WYglądasz kwitnąco, a to ,,coś" co ma sz na sobie na ostatnim zdjęciu pobudziło moja wyobraźnię. Pokazuj szybciutko wszystkie swoje udziergi:-). Pozdrawiam goraco.
OdpowiedzUsuńMonia, bardzo lubię odwiedzać twojego bloga więc cieszę się niezmiernie że wróciłaś do pisania. Jak tylko ogarnę się życiowo też wrócę! Piękne zdjęcia morza, z chęcią sama bym się wybrała ale nie dla mnie tak dalekie podróże w tym roku.
OdpowiedzUsuńWidzę, że wypoczynek bardzo owocny. Zazdroszczę. Mam nadzieję, że i mi się tak uda, chociaż morze nie dla mnie w tym roku
OdpowiedzUsuńDobry wyjazd nie jest zły. :)
OdpowiedzUsuńA od wszystkiego czasem trzeba odpocząć, zwykle dobrze to robi.
Fajnie, że wróciłaś!
Strasznie mi Ciebie brakowało, więc cieszę się ogromnie z tej wcale nie tak mocno objętościowo treści:) Cóż Ty tam sobie dziergnęłaś? Wygląda super! I sweterek i ten srebrno-miętowo-stalowy(?) singiel. Czekam z niecierpliwością na zdjęcia, uściski:)
OdpowiedzUsuńSuper, ze wróciłaś. Czekam na kolejny post i Twoje piękne udziergi! :)
OdpowiedzUsuńPozdrowionka, Marta
Strasznie się cieszę, że jesteś!!! Przyzwyczaiłam się do Twoich wpisów i baaardzo lubiłam tu zaglądać, podziwiać Twoje śliczne prace :) Super, że już jesteś :) Ciekawa jestem tych udziergów!
OdpowiedzUsuńMiłego dnia,
Asia
Uśmiecham serdecznie i pozdrawiam rada, że urlop udał Ci się i szczęśliwie wróciłaś do dzergania mam nadzieję, że pourlopowa depresja na dobre zniknęła i pogodnie, energetycznie działasz ! :)
OdpowiedzUsuń